Dzień drugi. Po naszych ubiegłodniowych wyBrykach nie mogłem wstać z łóżka. Gdy już wstałem, nie mogłem zrobić kroku ani rozkroku. Gdy już zrobiłem rozkrok, nie mogłem się z niego podnieść. A tu trzeba się jakoś rozruszać, jeżeli dziś mamy znowu jeździć! Z niepokojem przystąpiłem więc do rozgrzewki i rozciągania. Beatka jakoś lepiej to znosi, popatrzyła na mnie tylko i zaczęła chichotać, bo moje ćwiczenia wyglądały tak, jakbym miał wszystkie możliwe upośledzenia narządów ruchu a mój wyraz twarzy wyglądał tak, jakby mnie ktoś na żywca kroił nożem. Jakoś to przeżyłem i uznałem, że mimo wszytko mogę jechać do stajni.
Tym razem wybraliśmy się w szerszym gronie - dodatkowo z Joasią, Radkiem i małym Kamilkiem, który miał ogromną ochotę dosiąść jakiegoś wierzchowca. Kinga wsadziła go więc na uroczego, choć miewającego czasem diabła za skórą, kucyka Oskara.
Beatka dosiadła Endona - konia czystej krwi arabskiej. Ona w ogóle świetnie się prezentuje w towarzystwie Arabów i doskonale się z nimi dogaduje, więc chyba będę musiał się dwa razy zastanowić zanim Ją samą puszczę na wyjazd do Egiptu, Tunezji czy też w inne tego typu miejsce... ;-) Mnie przypadł tym razem w udziale Nurek - wielki koń rasy wielkopolskiej. Koń profesor. O Nurku pisałem już kiedyś na Facebooku i wkrótce przepiszę wrażenia z naszej pierwszej wspólnej jazdy również na wyBrykach.
Dziś mieliśmy w planach "utrwalenie wiedzy", czyli plan był podobny jak podczas poprzedniej jazdy. Nurek, jak już wspominałem, to "koń profesor". Umie bardzo dużo, wybacza karykaturze jeźdźca bardzo dużo i jest niezwykle wyrozumiały. Potrafi zagalopować niemalże z miejsca i robi to w niesamowicie komfortowy sposób, bo nie mam wątpliwości czy to jeszcze kłus czy już galop. Jeden sus i jesteśmy w galopie! Wystarczy tylko przyłożyć poprawnie łydkę a nawet jeżeli zrobię to nie do końca poprawnie to Nurek i tak najprawdopodobniej mnie zrozumie. W końcu jest profesorem.
Beatka również ambitnie podeszła do tematu galopu, choć zdecydowała się, póki co, zrobić to jeszcze na lonży. Endon ochoczo wchodził w galop, choć zdarzało mu się to robić ze złej nogi, był więc wyhamowywany i zachęcany do poprawnego galopu. Trochę te operacje wytrącały Beatkę z rytmu, raz tak wyskoczyła z siodła, że stłukła sobie bardzo porządnie kość ogonową. Nawet z bolącą pupą, Beatka zawsze na Arabie wygląda stylowo! I jeszcze ten galop... Kto nie widział, niech żałuje. Pan Jacek z Jackowa na pewno wie co mam na myśli ;-))
Nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa wieczorem. O bieganiu nie ma mowy. Z jazdą samochodem też nie jest łatwo - chyba, że w charakterze pasażera. Ech, uwielbiam tę nieopisaną satysfakcję i radość, którą czuję za każdym razem, gdy czuję ból będący konsekwencją wysiłku! I to niezależnie od tego, czy schodzę z konia, czy wracam z Tatr. Dziś jest już kolejny poranek a nogi nie pozwalają mi zapomnieć o wczorajszych emocjach i micha mi się śmieje od ucha do ucha :-)
Myślami jestem już w okolicach piątku. Czeka mnie wtedy wielki mecz: Bronowianka Kraków - Orliki kontra rodzice Orlików, w którym zagram przeciwko Grzesiowi :-) Muszę tego czasu pozbyć się zakwasów, bo inaczej będę pełnił jedynie rolę rezerwowego.
Za to w sobotę Hubertus w Jackowie! Popatrzę sobie z bliska jak się porządnie galopuje od łydki!
QŃ-ec.
P.S. Mam kolejne podkowy! Tym razem po Jupiterze, Nurku i chyba Amirze (kurcze, muszę zadzwonić do Oli, żeby się upewnić :-)). Jedna z nich będzie nagrodą dla... Czytajcie moje grafomańskie wypociny to się wkrótce dowiecie :-)