...Czyli o tym, jak prawie kowalem zostałem (przy czym pamiętajmy, że "prawie" robi wielką różnicę).
Szczerze mówiąc, najpierw chciałem napisać o tym, jak trafiłem do Jackowa po raz pierwszy. Moje pierwsze przygody z panną Doną będą jednak musiały jeszcze na relację poczekać, ponieważ dziś przyjechałem do Jackowa w związku z niecodziennym, jak dla mnie, wydarzeniem i zamierzam je na gorąco opisać.
- Dzień dobry Pani Beato, czy możemy dziś po południu przyjechać do stajni, pojeździć?
- Dziś konie są wyłączone z jazdy, bo mamy wizytę kowala.
- O JAAAA! To można przyjechać zobaczyć kowala? Znaczy się zobaczyć jak kowal pracuje?
- No pewnie, przyjedź!
Kiedyś ponoć wzywało się kowala, gdy trzeba było wyrwać zęba. Dziś wzywa się go już tylko do koni... :-))
Zaskoczony własnym podekscytowaniem zawiozłem Beatkę do pracy, a sam czym prędzej udałem się do stajni. Pan kowal Zbyszek okazał się chłopem jak dąb. Miał wypasione kowalskie spodnie z dużymi kieszeniami (takie, o jakich marzył krecik z bajki), w których trzymał tajemnicze narzędzia. Wśród narzędzi znalazły się m.in:
- Nożyk do skórek
- Cążki
- Pilniczek do paznokci
...A raczej ich końskie odpowiedniki, które są odrobinę większe, co widać na zdjęciach. Ponadto wspomniany, ostry jak cholera nożyk pełni trochę inną funkcję, gdyż potrafi ścinać również paznokcie.
Z pewną taką nieśmiałością podszedłem grzecznie pytając, czy mogę popatrzeć, bo mało kto lubi jak mu się patrzy na ręce a Pan kowal miał w jednej z nich właśnie pilniczek, który wzbudził mój respekt. Pan kowal popatrzył na mnie i uznał, że nie będę przeszkadzał, więc stanąłem tak blisko jak tylko mogłem i na tyle daleko, żeby nie być w zasięgu pilnika.
Błysk po skończonym obcinaniu paznokci mógł już wracać do boksu, a ja usłyszałem od Pana Jacka:
- Wojtek, przyprowadź Łajzę!
Dostałem do ręki uwiąz i z radochą poleciałem do boksu po Lamę vel Łajzę. Założyłem kantar, przypiąłem uwiąz i podjarany zaprowadziłem klacz na miejsce, gdzie do pracy brał się kowal. Jeszcze nie tak dawno nie miałem pojęcia, że koniom obcina się paznokcie. Nie wiedziałem nawet, że konie są NIEPARZYSTOKOPYTNE. Założę się, że większość z Was też tego nie wiedziała, a nawet jeżeli wiedziała to i tak nie wie dlaczego! Jeżeli ktoś wie, niech napisze w komentarzu :-)
O czym to ja... Aaaa właśnie, paznokcie. Kowal wziął się do roboty podnosząc pierwszą nogę i umieszczając sobie ją pomiędzy kolanami. Następnie dobył narzędzia, którego nie powstydziłby się sam Hannibal Lecter. Był to zagięty na końcu na kształt haka, ostry jak brzytwa nóż, którym zaczął ścinać z kopyta nadmiar rogu. Popatrzyłem z podziwem na łatwość, z jaką ścinane były kolejne warstwy i wypaliłem:
- Ojej, myślałem, że kopyta są twardsze.
- Tak? No to chodź spróbuj! - Odparł kowal i odłożył nogę Łajzy na ziemię. Mnie nie trzeba było tego dwa razy powtarzać, moja ekscytacja sięgnęła zenitu. Co będzie jak mnie Łajza kopnie? - Trudno, jakoś to będzie, najwyżej będę śpiewał wyższym głosem - pomyślałem, po czym odważnie chwyciłem jej nogę i umieściłem między swoimi kolanami. Do ręki dostałem narzędzie najniebezpieczniejsze z niebezpiecznych i od razu okazało się, że nie umiem go nawet poprawnie chwycić. Pan kowal pokazał mi jak trzymać, gdzie ścinać i ochoczo wziąłem się do roboty. Szybko przekonałem się, że kopyto wcale nie jest miękkie i że kowale to nieprzypadkowo chłopy jak dęby. Kilkoma ruchami noża ściąłem jedynie niewielką odrobinę rogu, ucieszyłem się jednak, że ani koniowi, ani sobie, ani nikomu w pobliżu nie zrobiłem przy tym krzywdy. Następnie dostałem do ręki pilniczek do paznokci, niestety nie umiałem go na tyle docisnąć do kopyta, żeby poleciał choćby jeden wiórek. Dopiero później zauważyłem, że robi się to dwiema rękami. Zgubiła mnie zła technika :-) oddałem więc kopyto w ręce specjalisty.
Następny w kolejce do pedicure był Aris. Pan kowal zabrał się do roboty, a ja do robienia zdjęć. Pierwsze, drugie, trzecie, czwarte kopyto i po kilku minutach Aris mógł wracać do boksu. Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie chciał jeszcze raz spróbować i mieć na to dowód w postaci fotki. Do "golenia" pozostał na koniec "ogier czołowy stajni Jackowo" ;-) Sanderus.
- Czy mógłbym spróbować z Sanderusem?
- He he he... - zaśmiali się Pani Beata, Pan Jacek, Pan kowal Zbyszek i Jego asystentka (?) (której imienia niestety nie pamiętam) - Spróbuj!
Nie ukrywam, że po takiej reakcji miałem pewne obawy... Jak zwykle zwyciężyła jednak ciekawość (ambicja?) i wziąłem się za kopyto, oddając uprzednio aparat fotograficzny w ręce... O jejku, nawet nie pamiętam kogo, taki byłem podekscytowany! Była to jednak albo Pani Beata albo asystentka kowala :-) . Sanderus grzecznie podniósł kopyto, a ja wziąłem do ręki nóż i ponownie okazało się, że nie umiem go trzymać. Kiepski byłby ze mnie "kowal" i to w dodatku ze słabą pamięcią a pamięć u kowala jest ważna, bo Pan Zbyszek, jak się okazało, pamięta wszystkie kopyta, które mają jakieś konkretne problemy i które wymagają wyjątkowego traktowania. Oprócz "tych z problemami" pamięta również ponoć "te najpiękniejsze" - nie będę się tutaj jednak wdawał w żadne analogie z życia... ;-)))
Kopyta Sanderusa okazały się twardsze od kopyt Łajzy i twardsze niż przypuszczałem, więc po kilku machnięciach nożem zrobiłem się cały czerwony na twarzy, a następnie się poddałem. Kowal wziął ten sam nóż i w parę chwil kopyto było jak nowo narodzone. Szkoda (a może dobrze), że nie było ze mną Beatki, pewnie by się Jej taki silny i sprawny kowal spodobał... :-))
Na koniec tej wyjątkowej wizyty w stajni zrobiliśmy Błyskowi okład na kopyto. Pan Jacek trzymał konia, ja pomagałem trzymać nogę, a Pani Beata robiła opatrunkowy bucik z zawartością kojącą, czyli otrębami z rivanolem.
* * *
Człowiek, który przychodzi do stajni tylko pojeździć konno, nawet jeżeli sobie konia samodzielnie przygotuje, wyczyści, osiodła i oporządzi po skończonej jeździe, nie zdaje sobie sprawy jak wiele spraw wiąże się z codziennym utrzymaniem takiego zwierzęcia w dobrej kondycji. Ile trzeba mieć wiedzy, ile trzeba czasu poświęcić, ile rzeczy zorganizować (szczepienia, weterynarz, kowal itp), ile zabiegów wykonać. W pewnym sensie koń w stajni jest uzależniony od człowieka jak dziecko i takiej też opieki wymaga. Cieszę się, że mogę odrobinę "liznąć" również tych codziennych obowiązków. Mam nadzieję, że dzięki temu, nawet jeżeli któryś z dużych nieparzystokopytnych(!) mieszkańców Jackowa zrzuci mnie z grzbietu, kopnie, ugryzie lub nadepnie na nogę (co wcześniej czy później nastąpi), zrobi to z odrobiną czułości... :-))
QŃ-ec.