piątek, 16 września 2011

Nogi jak z waty - cz. 1

Po ekscytacji pierwszymi spontanicznymi próbami jazdy w galopie nadszedł czas na bardziej racjonalne podejście do tematu. Usiadłem więc do komputera i zdałem się na nieocenione Google. Rozpocząłem poszukiwania miejsc, w których można pobyć z końmi, i które leżą w moim zasięgu terytorialnym oraz finansowym. Pierwsze stajnie, które znalazłem, przerażały mnie ściśle ustalonym harmonogramem jazd od godziny do godziny, różnego rodzaju karnetami i sformalizowaną strukturą nastawioną na metodyczne szkolenie. Mnie zależało na czymś bardziej spontanicznym i niezobowiązującym, bo przecież nie zamierzam zostać zawodnikiem klasy światowej ani nawet powiatowej. Choć kto mnie tam wie, o zawodach, w których brałem udział, na razie jedynie w charakterze widza, opowiem innym razem :-)

Beatce obiło się o uszy, że Jej sąsiadka z Bielawy Ola zajmuje się końmi. Ponieważ zbliżał się nasz tygodniowy wyjazd do Bielawy, postanowiliśmy od tego zacząć, mimo iż nie mogliśmy znaleźć stajni na Google Maps a jak wiadomo, jeżeli czegoś nie ma na Google Maps to nie istnieje a jeżeli kogoś nie ma na Naszej Klasie (lub Facebooku) to nie żyje :-) Okazało się jednak, że Ola żyje, ma się dobrze, i jest chętna do pomocy. W ten sposób trafiliśmy do stajni Dubelbar w Przerzeczynie Zdroju, prowadzonej przez Paulinę i Olę.

O.J. "Dubelbar" strony WWW jeszcze nie ma ale wkrótce będzie miał! Stajnię można jednak już znaleźć na Google Maps.

Rudy i moje "anglezowanie"
Gdy przyjechaliśmy do stajni, Ola oznajmiła nam, że będziemy pobierać nauki na Jej koniu - Rudym. Rudy nigdy nie jeździł w rekreacji, skakał za to przez przeszkody. Ola sama nie była pewna, czy Rudy nie "przyszaleje" i nie pokaże nam, że nasze miejsce jest na ziemi a nie na końskim grzbiecie. Okazało się jednak, że Rudy szanuje Olę i jej polecenia, jadąc na lonży czułem się więc bezpiecznie i komfortowo. Rudy z pewnością czuł się znacznie mniej komfortowo, gdy obijałem mu tyłkiem siodło ucząc się anglezowania. Był jednak tolerancyjny i cierpliwy. Kiedy zsiadałem z konia, nogi cudem nie złożyły mi się w harmonijkę. Przekonałem się, że posiadam mięśnie i ścięgna, o których istnieniu nie wiedziałem. Przekonałem się również jak to jest, gdy te nowo poznane mięśnie odmawiają współpracy. Gdy wsiadałem do samochodu, miałem problem z naciśnięciem pedała gazu. O hamulcu nawet nie myślałem, zresztą po ekscytującej jeździe na Rudym puściły mi wszelkie hamulce :-) Jakoś jednak wróciliśmy do domu a ja się wziąłem za rozmasowywanie nowo poznanych partii mięśni.

Czujne oko Oli spod konia :-)
Następnego dnia, pomimo naprawdę dużego bólu, zrobiłem sobie poranną rozgrzewkę, masaże, rozciąganie, czyli - krótko mówiąc - autoodnowę biologiczną dla ubogich. Zamierzaliśmy z Beatką kontynuować naukę jazdy konnej, mimo iż wcale nie byłem przekonany, że tym razem nogi pozwolą mi utrzymać się w siodle. Okazało się jednak, że pozwoliły!

Ciąg dalszy: Nogi jak z waty - cz. 2



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie lubisz Facebooka? Możesz zostawić anonimowo komentarz poniżej, Pamiętaj jednak, że komentarze od osób mi nieznanych, zawierające linki do innych stron internetowych, będę usuwał.