Ponoć wśród koniarzy jest taki przesąd, że jeżeli wsiądzie się na konia w Nowy Rok, będzie się jeździć konno przez rok cały. Czyż potrzebowaliśmy z Beatką większej motywacji do wizyty w stajni? Oczywiście, że nie. Postanowiliśmy zatem, że gdy tylko wstaniemy pojedziemy do stajni. Wstaliśmy więc najwcześniej jak się dało i dotarliśmy do Jackowa o 14:30.
W planach było wskoczenie na oklep i mała rundka po lesie. Pani Beatka, Pan Jacek, Dominika i Karina byli w terenie, a my z Beatką w tym czasie, wraz z Natalią i Łukaszem przymilaliśmy się do koni i do siebie nawzajem. Ot takie posylwestrowe czułości... :-) Chciałem zachęcić Summer Gift, aby do mnie podeszła, przy czym chciałem to osiągnąć bez użycia przynęty w postaci smakołyków. Ta najważniejsza klacz w stadzie permanentnie mnie olewa. Stanąłem więc przy barierce, wyciągnąłem rękę i zacząłem ją nawoływać. Podeszła Łajza, podeszła Aisha, ale Summer Gift stała z daleka i miała moje nawoływania głęboko w zadzie. Stałem tak i nawoływałem, bo przecież wiem już, że w stajni dużo można osiągnąć cierpliwością i konsekwencją.
- Aleś ty uparty! - Krótko, zwięźle i dobitnie Natalia określiła coś, co ja uznałem za cierpliwość i konsekwencję.
- Nie uparty tylko konsekwentny! - Odparłem i patrzyłem z nadzieją, że Summer Gift jednak podejdzie a ja nie wyjdę na głupka.
Trwało to długo, ale wreszcie podeszła na odległość mojej wyciągniętej ręki. Mogłem jej dotknąć, choć do prawdziwego pogłaskania brakowało mi pół metra. Summerka dała się pomacać po nosie, a gdy zorientowała się, że nie mam marchewki - odeszła. Uznajmy jednak to zbliżenie za mój sukces. :-) Później oczywiście i tak dostała ode mnie wielką soczystą marchew.
Tymczasem wrócili gospodarze stajni z końmi. Przywitaliśmy się, złożyliśmy sobie życzenia i wymieniliśmy się spostrzeżeniami na temat noworocznego nastroju naszych wierzchowców. Okazało się, że konie jednak są osiodłane, co sugerowało, że może to jednak nie będzie taka symboliczna krótka jazda. Ja dostałem Cyrankę, Natalia Donę a Beatka Mniszkę. Ekipie przewodził Pan Jacek na Cytrynce. Miała jechać z nami jeszcze Anetka, ale nie dotarła na czas. Czteroosobowym składem wyjechaliśmy więc z terenu stajni.
- Jedziemy na czworobok czy w teren? - Usłyszałem pytający głos Pana Jacka.
- Możemy spróbować w teren! - Odpowiedziała Beatka, czym mnie trochę zaskoczyła, bo na Mniszce siedziała drugi raz w życiu. Gdyby się jednak nie zdeklarowała, zrobiłbym wszystko, żeby Ją na to namówić. Teren? tego nie było w planach ale najlepiej - jak mówi Pan Jacek - nic nie planować. Spontaniczne jazdy wychodzą najlepiej!
Ruszyliśmy kłusem w las i konie od razu nabrały solidnego tempa. Ja po wczorajszych próbach ruszenia Cyranki z miejsca byłem tak zaskoczony jej ochoczą jazdą, że nie nadążałem z anglezowaniem i co jakiś czas oklepywałem jej grzbiet moim ciężkim tyłkiem, który przez okres świąt przytył 4 kg.
Pierwszy raz w życiu jechałem w takim tempie między drzewami. Najpierw ścieżka była dość szeroka. Cyranka została z tyłu i nie mogłem z nią wyciągnąć kłusa na tyle, żeby dogonić pozostałe konie. Czułem, że lada moment pójdzie mi w galop i wcale się nie czułem pewnie z tą świadomością. Moje obawy nie trwały długo, to znaczy szybko się ziściły. Galop między drzewami na Cyrance... No ładnie, może na wszelki wypadek za pierwszym razem nie będę próbował jej zatrzymać, przynajmniej dopóki nie dogonimy peletonu. Wolę nie denerwować Cyranki i nie wykonywać gwałtownych manewrów... Szybko jednak dogoniliśmy pozostałe konie i Cyranka na mój sygnał zwolniła, zanim nadziała się na zad i kopyta, będącej dziś w bojowym nastroju, Dony.
Tymczasem szeroka ścieżka zmieniła się w wąską dróżkę, a my pędziliśmy slalomem pomiędzy coraz ciaśniej upakowanymi drzewami. Nie mam pojęcia jak to się stało, że ani raz nie wylądowałem na pniu, nie zahaczyłem nogą, nie oberwałem konarem w głowę. Dostałem ze dwa razy tylko miękkimi gałęziami ale to był dla mnie taki dodatkowy smaczek jazdy przez las. :-) Pierwszy raz w życiu musiałem uważać na spacerujących po lesie ludzi i jakieś upierdliwe kundle, które postanowiły obszczekać kopyta naszych koni.
Cytrynka, Mniszka i Dona jechały z przodu a my z Cyranką znów zostaliśmy trochę z tyłu. Pewien starszy Pan uprzejmie zszedł z drogi przepuszczając trzy konie, po czym wodząc za nimi wzrokiem prawie że wparował tuż przede mnie.
- UWAGA! - Wrzasnąłem, starszy Pan uskoczył i na szczęście uniknęliśmy niemiłej przygody. Podgoniłem jednak galopem, bo w ciągu kilku minut jazdy nauczyłem się kontrolować Cyrankę na tyle, żeby zagalopować i wstrzymywać ją wtedy kiedy chcę.
- Wojtek, przetestuję cię. Spróbuj poprowadzć zastęp! - Dostałem zadanie. - Tylko w równym tempie! - Podniósł poprzeczkę Pan Jacek. Dumnie ruszyłem więc z Cyranką do przodu i okazało się, że jako prowadząca już nie ma takiego wigoru. Tempo może i było równe ale na pewno nie było tak szybkie jak wcześniej. Udało mi się jednak całkiem płynnie pokonać kilka kolejnych zakrętów. Znowu sukces! :-)
- Jak będziemy dojeżdżać do stajni to skręć w lewo! - Usłyszałem. Wiedziałem, że to oznacza kłopoty i oczywiście, zaraz po zakręcie Cyranka mi zgasła, bo nie miała najmniejszej ochoty oddalać się od domu. Pan Jacek przejął więc ponownie prowadzenie i pojechaliśmy jeszcze kawałek w las, choć nasza wyprawa miała się ku końcowi.
Najbardziej niebezpieczny punkt naszej przejażdżki, jak się okazało, miał jednak dopiero nadejść.
Wyjechaliśmy z lasu na drogę, którą zwykle wracamy z padoków do stajni. Do przejechania zostało nam jeszcze kilkaset metrów, gdy wtem stało się coś, czego nikt z nas się nie spodziewał. Zza ogrodzenia usłyszeliśmy ujadanie psów. Moja Cyranka lekko się wystraszyła i uskoczyła delikanie w bok, jednak szybko się opanowała. Mniszka pod Beatką zrobiła to samo. Jadąca najbliżej ogrodzenia Dona wystraszyła się jednak znacznie bardziej i nagle w ułamku sekundy ruszyła z kopyta. Gdy płoszy się jeden koń, płoszy się całe stado, więc niemal w tej samej chwili, podążające przed nią Mniszka i Cytrynka, nie oglądając się za siebie wypruły do przodu. Za nimi wyrwała również Cyranka. Ruszyliśmy z kopyta i nie obchodziło jej to, że wjeżdżamy w las a ja dostaję po twarzy kolejnymi gałęziami. Konie poniosły. W kilka sekund wyprzedziliśmy Donę oraz Mniszkę i tylko kątem oka zobaczyłem, że Natalia wyleciała z siodła pół metra w górę i spada na ziemię. Starałem się za wszelką cenę wysiedzieć ten galop, nie zawisnąć na żadnej gałęzi i wygasić konia. Gdy udało się to Panu Jackowi, pozostałe konie również zwolniły i mogliśmy się zatrzymać. Beatka dzielnie wysiedziała w siodle tę paniczną ucieczkę, zostawiliśmy jednak daleko za sobą leżącą Natalię i nie mieliśmy zielonego pojęcia czy nie stało się coś poważnego.
- Beatko, zsiadaj z konia, weź Mniszkę i Donę. Idźcie do stajni. Ja dzwonię po żonę. - Pan Jacek trzeźwym umysłem ogarnął sytuację. - Wojtek, my jedziemy do Natalii!
Zawróciliśmy konie i podjechaliśmy do miejsca, w którym wszystko się zaczęło. Natalia wciąż leżała ale widać było, że się rusza. Ta pierwsza chwila, gdy Ją zobaczyłem to był moment, w którym kamień spadł mi z serca. Powoli oparła się na rękach, jeszcze zapewne nie poczuła na dobre wszystkich stłuczeń, bo uśmiechnęła się od ucha do ucha, po czym przy niewielkiej pomocy Pana Jacka dosiadła Cytrynki i wróciła do stajni w siodle. Naprzeciw nam wybiegli Łukasz i Pani Beatka i w tym poszerzonym gronie dotarliśmy na miejsce.
Wyglądało groźnie. Było groźnie.
Gdy oporządziliśmy konie (w międzyczasie w stajni pojawiła się Anetka, która przejęła Cyrankę i pojechała samotnie w las), opadły z nas emocje ale pozostał entuzjazm, bo wszystkie dzisiejsze przygody były absolutnie nieoczekiwane, wyjątkowe i na szczęście dobrze się skończyły. Do Natalii powoli docierało, że jest potłuczona i coraz bardziej doskwierał Jej ból. Dzielnie jednak towarzyszyła nam podczas ekscytującej stajennej dyskusji na temat wszystkiego, co dziś miało miejsce. Tyle wrażeń! Tyle doświadczeń!
Kilka godzin później Beatka dostała od Natalii MMSa ze zdjęciem siniaka. Fotka odsłania zbyt dużo ciała, żebym mógł ją opublikować na blogu... :-)) Wynika jednak z niej, że Dona przebiegła z rozpędu po udzie Natalii. Piękny dorodny siniak, jutro będzie bolało jeszcze bardziej niż dzisiaj, ale za to jakie to będą piękne kolory! ;-)
Nowy Rok spędziliśmy w siodle, będziemy więc w tym roku dużo jeździć konno i dużo się uczyć. Z każdą kolejną jazdą odkrywamy, że to naprawdę jest sport tylko dla ludzi z charakterem!
W planach było wskoczenie na oklep i mała rundka po lesie. Pani Beatka, Pan Jacek, Dominika i Karina byli w terenie, a my z Beatką w tym czasie, wraz z Natalią i Łukaszem przymilaliśmy się do koni i do siebie nawzajem. Ot takie posylwestrowe czułości... :-) Chciałem zachęcić Summer Gift, aby do mnie podeszła, przy czym chciałem to osiągnąć bez użycia przynęty w postaci smakołyków. Ta najważniejsza klacz w stadzie permanentnie mnie olewa. Stanąłem więc przy barierce, wyciągnąłem rękę i zacząłem ją nawoływać. Podeszła Łajza, podeszła Aisha, ale Summer Gift stała z daleka i miała moje nawoływania głęboko w zadzie. Stałem tak i nawoływałem, bo przecież wiem już, że w stajni dużo można osiągnąć cierpliwością i konsekwencją.
Summer Gift |
- Aleś ty uparty! - Krótko, zwięźle i dobitnie Natalia określiła coś, co ja uznałem za cierpliwość i konsekwencję.
- Nie uparty tylko konsekwentny! - Odparłem i patrzyłem z nadzieją, że Summer Gift jednak podejdzie a ja nie wyjdę na głupka.
Trwało to długo, ale wreszcie podeszła na odległość mojej wyciągniętej ręki. Mogłem jej dotknąć, choć do prawdziwego pogłaskania brakowało mi pół metra. Summerka dała się pomacać po nosie, a gdy zorientowała się, że nie mam marchewki - odeszła. Uznajmy jednak to zbliżenie za mój sukces. :-) Później oczywiście i tak dostała ode mnie wielką soczystą marchew.
Tymczasem wrócili gospodarze stajni z końmi. Przywitaliśmy się, złożyliśmy sobie życzenia i wymieniliśmy się spostrzeżeniami na temat noworocznego nastroju naszych wierzchowców. Okazało się, że konie jednak są osiodłane, co sugerowało, że może to jednak nie będzie taka symboliczna krótka jazda. Ja dostałem Cyrankę, Natalia Donę a Beatka Mniszkę. Ekipie przewodził Pan Jacek na Cytrynce. Miała jechać z nami jeszcze Anetka, ale nie dotarła na czas. Czteroosobowym składem wyjechaliśmy więc z terenu stajni.
- Jedziemy na czworobok czy w teren? - Usłyszałem pytający głos Pana Jacka.
- Możemy spróbować w teren! - Odpowiedziała Beatka, czym mnie trochę zaskoczyła, bo na Mniszce siedziała drugi raz w życiu. Gdyby się jednak nie zdeklarowała, zrobiłbym wszystko, żeby Ją na to namówić. Teren? tego nie było w planach ale najlepiej - jak mówi Pan Jacek - nic nie planować. Spontaniczne jazdy wychodzą najlepiej!
Ruszyliśmy kłusem w las i konie od razu nabrały solidnego tempa. Ja po wczorajszych próbach ruszenia Cyranki z miejsca byłem tak zaskoczony jej ochoczą jazdą, że nie nadążałem z anglezowaniem i co jakiś czas oklepywałem jej grzbiet moim ciężkim tyłkiem, który przez okres świąt przytył 4 kg.
Pierwszy raz w życiu jechałem w takim tempie między drzewami. Najpierw ścieżka była dość szeroka. Cyranka została z tyłu i nie mogłem z nią wyciągnąć kłusa na tyle, żeby dogonić pozostałe konie. Czułem, że lada moment pójdzie mi w galop i wcale się nie czułem pewnie z tą świadomością. Moje obawy nie trwały długo, to znaczy szybko się ziściły. Galop między drzewami na Cyrance... No ładnie, może na wszelki wypadek za pierwszym razem nie będę próbował jej zatrzymać, przynajmniej dopóki nie dogonimy peletonu. Wolę nie denerwować Cyranki i nie wykonywać gwałtownych manewrów... Szybko jednak dogoniliśmy pozostałe konie i Cyranka na mój sygnał zwolniła, zanim nadziała się na zad i kopyta, będącej dziś w bojowym nastroju, Dony.
Tymczasem szeroka ścieżka zmieniła się w wąską dróżkę, a my pędziliśmy slalomem pomiędzy coraz ciaśniej upakowanymi drzewami. Nie mam pojęcia jak to się stało, że ani raz nie wylądowałem na pniu, nie zahaczyłem nogą, nie oberwałem konarem w głowę. Dostałem ze dwa razy tylko miękkimi gałęziami ale to był dla mnie taki dodatkowy smaczek jazdy przez las. :-) Pierwszy raz w życiu musiałem uważać na spacerujących po lesie ludzi i jakieś upierdliwe kundle, które postanowiły obszczekać kopyta naszych koni.
Cytrynka, Mniszka i Dona jechały z przodu a my z Cyranką znów zostaliśmy trochę z tyłu. Pewien starszy Pan uprzejmie zszedł z drogi przepuszczając trzy konie, po czym wodząc za nimi wzrokiem prawie że wparował tuż przede mnie.
- UWAGA! - Wrzasnąłem, starszy Pan uskoczył i na szczęście uniknęliśmy niemiłej przygody. Podgoniłem jednak galopem, bo w ciągu kilku minut jazdy nauczyłem się kontrolować Cyrankę na tyle, żeby zagalopować i wstrzymywać ją wtedy kiedy chcę.
- Wojtek, przetestuję cię. Spróbuj poprowadzć zastęp! - Dostałem zadanie. - Tylko w równym tempie! - Podniósł poprzeczkę Pan Jacek. Dumnie ruszyłem więc z Cyranką do przodu i okazało się, że jako prowadząca już nie ma takiego wigoru. Tempo może i było równe ale na pewno nie było tak szybkie jak wcześniej. Udało mi się jednak całkiem płynnie pokonać kilka kolejnych zakrętów. Znowu sukces! :-)
- Jak będziemy dojeżdżać do stajni to skręć w lewo! - Usłyszałem. Wiedziałem, że to oznacza kłopoty i oczywiście, zaraz po zakręcie Cyranka mi zgasła, bo nie miała najmniejszej ochoty oddalać się od domu. Pan Jacek przejął więc ponownie prowadzenie i pojechaliśmy jeszcze kawałek w las, choć nasza wyprawa miała się ku końcowi.
Najbardziej niebezpieczny punkt naszej przejażdżki, jak się okazało, miał jednak dopiero nadejść.
Wyjechaliśmy z lasu na drogę, którą zwykle wracamy z padoków do stajni. Do przejechania zostało nam jeszcze kilkaset metrów, gdy wtem stało się coś, czego nikt z nas się nie spodziewał. Zza ogrodzenia usłyszeliśmy ujadanie psów. Moja Cyranka lekko się wystraszyła i uskoczyła delikanie w bok, jednak szybko się opanowała. Mniszka pod Beatką zrobiła to samo. Jadąca najbliżej ogrodzenia Dona wystraszyła się jednak znacznie bardziej i nagle w ułamku sekundy ruszyła z kopyta. Gdy płoszy się jeden koń, płoszy się całe stado, więc niemal w tej samej chwili, podążające przed nią Mniszka i Cytrynka, nie oglądając się za siebie wypruły do przodu. Za nimi wyrwała również Cyranka. Ruszyliśmy z kopyta i nie obchodziło jej to, że wjeżdżamy w las a ja dostaję po twarzy kolejnymi gałęziami. Konie poniosły. W kilka sekund wyprzedziliśmy Donę oraz Mniszkę i tylko kątem oka zobaczyłem, że Natalia wyleciała z siodła pół metra w górę i spada na ziemię. Starałem się za wszelką cenę wysiedzieć ten galop, nie zawisnąć na żadnej gałęzi i wygasić konia. Gdy udało się to Panu Jackowi, pozostałe konie również zwolniły i mogliśmy się zatrzymać. Beatka dzielnie wysiedziała w siodle tę paniczną ucieczkę, zostawiliśmy jednak daleko za sobą leżącą Natalię i nie mieliśmy zielonego pojęcia czy nie stało się coś poważnego.
- Beatko, zsiadaj z konia, weź Mniszkę i Donę. Idźcie do stajni. Ja dzwonię po żonę. - Pan Jacek trzeźwym umysłem ogarnął sytuację. - Wojtek, my jedziemy do Natalii!
Zawróciliśmy konie i podjechaliśmy do miejsca, w którym wszystko się zaczęło. Natalia wciąż leżała ale widać było, że się rusza. Ta pierwsza chwila, gdy Ją zobaczyłem to był moment, w którym kamień spadł mi z serca. Powoli oparła się na rękach, jeszcze zapewne nie poczuła na dobre wszystkich stłuczeń, bo uśmiechnęła się od ucha do ucha, po czym przy niewielkiej pomocy Pana Jacka dosiadła Cytrynki i wróciła do stajni w siodle. Naprzeciw nam wybiegli Łukasz i Pani Beatka i w tym poszerzonym gronie dotarliśmy na miejsce.
Wyglądało groźnie. Było groźnie.
Gdy oporządziliśmy konie (w międzyczasie w stajni pojawiła się Anetka, która przejęła Cyrankę i pojechała samotnie w las), opadły z nas emocje ale pozostał entuzjazm, bo wszystkie dzisiejsze przygody były absolutnie nieoczekiwane, wyjątkowe i na szczęście dobrze się skończyły. Do Natalii powoli docierało, że jest potłuczona i coraz bardziej doskwierał Jej ból. Dzielnie jednak towarzyszyła nam podczas ekscytującej stajennej dyskusji na temat wszystkiego, co dziś miało miejsce. Tyle wrażeń! Tyle doświadczeń!
Kilka godzin później Beatka dostała od Natalii MMSa ze zdjęciem siniaka. Fotka odsłania zbyt dużo ciała, żebym mógł ją opublikować na blogu... :-)) Wynika jednak z niej, że Dona przebiegła z rozpędu po udzie Natalii. Piękny dorodny siniak, jutro będzie bolało jeszcze bardziej niż dzisiaj, ale za to jakie to będą piękne kolory! ;-)
Nowy Rok spędziliśmy w siodle, będziemy więc w tym roku dużo jeździć konno i dużo się uczyć. Z każdą kolejną jazdą odkrywamy, że to naprawdę jest sport tylko dla ludzi z charakterem!
QŃ-ec
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie lubisz Facebooka? Możesz zostawić anonimowo komentarz poniżej, Pamiętaj jednak, że komentarze od osób mi nieznanych, zawierające linki do innych stron internetowych, będę usuwał.