...Tutaj jest część druga tekstu.
Myślałem, że ostatni wpis starego roku, lub w ostateczności pierwszy wpis nowego roku to będzie jakieś podsumowanie. Myślałem, że będą jakieś refleksje, spostrzeżenia, może nawet postanowienia. Jeździeckie życie nie daje mi jednak ani chwili wytchnienia. Sylwestrowa wizyta w Jackowie była jedynie preludium tego, co miało się wydarzyć w noworoczne popołudnie. Zacznę jednak od początku.
Już parę dni temu umówiliśmy się na sylwestrową jazdę. Godzinę przed umówionym terminem spadł w Ząbkach taki piękny, soczysty śnieg, że gęba mi się sama śmiała na wspomnienie radości, którą niedawno okazywała Cytrynka na widok pierwszego tegorocznego śniegu. Niestety zanim dojechaliśmy do Jackowa wszystko się roztopiło, spodziewałem się więc błota i kiepskich warunków do jazdy, choć oczywiście nie mogło mnie to zniechęcić do zaprezentowania się wszystkim w moim nowym kasko-toczku.
W taką pogodę żaden koń nie miał ochoty pracować, a szczególnie Cyranka, której miałem zamiar dosiąść. Najpierw się ze mną pokłóciła w boksie, kiedy wycierałem ją ręcznikiem i słomą, bo wcześniej zdążyła zmoknąć na padoku. Kłótnia wyglądała tak, że ona zgrzytała zębami i straszyła mnie przednimi nogami. Ja wtedy stanowczo próbowałem ją spacyfikować głosem. Ona na to robiła zwrot i ustawiała się zadem w celu skopania mi tyłka. Gdy nogi już prawie były w powietrzu ja błyskawicznie zmieniałem pozycję i przyjmowałem postawę ofensywną, podnosząc jednocześnie głos i patrząc stanowczo w jej oczy. Ona na to lekko się odsuwała, odpuszczała zad ale wciąż kładła po sobie uszy i podnosiła przednią nogę, żeby mnie postraszyć. Ja na to brałem się z powrotem za wycieranie.
Miałem lekkiego "pietra" ale nie mogłem jej tego pokazać, bo uznałaby, że ona tu rządzi i byłoby po jeździe. Twardo udawała, że ona tu jest najważniejsza, jednak ostatecznie uznała moją zwierzchność i udało mi się ją wytrzeć, a następnie osiodłać. Tym razem wygrałem.
Droga na padok nie nastrajała zbyt optymistycznie, bo choć Cyranka wykonywała moje polecenia, robiła to bardzo leniwie. Przyspieszanie w stępie wyglądało jak branie rozpędu przez ślimaka. Jazda na padoku też nie należała do najszybszych. Leniwy stęp, leniwy kłus, wszystko leniwe jak pierogi. O galopie mogłem zapomnieć. Tymczasem dziewczyny (Beatka i Natalia) całkiem nieźle sobie radziły i miały dużo frajdy z jazdy. Podpinałem się raz pod zad Dony, raz pod zad Błyska, jednak generalnie rzecz biorąc jazda była bardzo niemrawa.
- Wojtek, wyjedź sobie za ogrodzenie na łąkę.
- Za ogrodzenie, to znaczy w teren? Panie Jacku, może ja jeszcze spróbuję na padoku.
- Spróbuj na łące, zobaczysz że w terenie to całkiem inny koń.
Ostatecznie zdecydowałem się wyjechać za ogrodzenie, byłem tam tylko raz na Donie (i pod opieką Pana Jacka na Mniszce) i pamiętam, jak niesamowite emocje mi towarzyszyły. Dziś na mułowatej Cyrance nie spodziewałem się sylwestrowych fajerwerków. Próby ruszenia kłusem kosztowały mnie wiele wysiłku.
- Dojedź do końca łąki i zawróć, zobaczysz jak ona będzie szła w stronę stajni! - Krzyknął Pan Jacek.
Jakoś dowlekliśmy się do końca i nagle już na zawrocie poczułem, że Cyranka nabiera prędkości i w ogóle ochoty do biegania. W kłusie weszliśmy w zakręt, Cyranka coraz bardziej się rozkręcała i już prawie byliśmy w galopie! Dobiegliśmy jednak do Pana Jacka i Cyranka zgasła zanim zdążyłem zainterweniować łydkami.
- Widzisz? Wojtek, spróbuj popracować, nie daj jej zgasnąć, dojedź przynajmniej do tamtego drzewa! - Zadał mi cel Pan Jacek.
Zrobiłem kółeczko trochę siłując się z Cyranką i jakoś dojechaliśmy do końca łąki. Zwrot i Cyranka znów ożyła. Kłus, potem galop. O rany, ona jednak dziś galopuje! Zrobiliśmy tak ze dwa - trzy kółeczka, bo nie umiałem jej utrzymać w tym galopie przez cały długi odcinek łąki. Z czasem jednak Cyranka coraz chętniej biegała. Galopowaliśmy w półsiadzie i w pełnym dosiadzie. Wreszcie galopowaliśmy przez prawie całą długość łąki. Czułem się coraz pewniej i postanowiłem spróbować czegoś trudniejszego, niż bieganie po ścieżce. Ruszyliśmy galopem na wprost, a po stu metrach zdecydowałem, że będziemy skręcać na przełaj. Nie było lekko ale ostatecznie Cyranka mi się poddała i wykonaliśmy piękny łuk, potem drugi. Wszystko w galopie i nawet na moment nie zgasła!
- Dobrze, naprawdę dobrze! - Połechtał moje ego Pan Jacek. Pogadaliśmy jeszcze dłuższą chwilę stojąc w miejscu, bo już powoli nadchodził czas powrotu.
- Dziś mi się nie chce ale kiedyś pokażę ci jak się galopuje bez wodzy, trzymając ręce w bok - dodał Pan Jacek na koniec, a mnie przeszła przez głowę diabelska myśl, że może jednak spróbuję się na koniec jazdy popisać, bo przecież nie byłbym prawdziwym facetem, gdyby mi to nie wjechało na ambicję... ;-) Zawróciliśmy więc z Cyranką do końca łąki, po czym ruszyliśmy galopem. Puściłem wodze, rozłożyłem ręce i tylko patrzyłem, czy wszyscy zgromadzeni podziwiają mój galop bez trzymanki! Pędziliśmy tak w równym tempie, gdy nagle Cyranka lekko zgasła i przeszła do kłusa. Ja ją delikatnie zmotywowałem palcatem ani przez chwilę nie chwytając wodzy i dalej pędziliśmy w galopie bez trzymanki! Okazało się, że na koniec jazdy już całkiem nieźle trzymam równowagę w siodle!
Co robiły dziewczyny na padoku - nie wiem. Za bardzo byłem zajęty sobą i Cyranką... Kątem oka jednak widziałem zagalopowania i całkiem niezłą Ich zabawę, choć One też nie wiedziały, że to dopiero początek. Żadne z nas nie spodziewało się, co nas czeka następnego dnia, czyli w Nowy Rok...
Myślałem, że ostatni wpis starego roku, lub w ostateczności pierwszy wpis nowego roku to będzie jakieś podsumowanie. Myślałem, że będą jakieś refleksje, spostrzeżenia, może nawet postanowienia. Jeździeckie życie nie daje mi jednak ani chwili wytchnienia. Sylwestrowa wizyta w Jackowie była jedynie preludium tego, co miało się wydarzyć w noworoczne popołudnie. Zacznę jednak od początku.
Już parę dni temu umówiliśmy się na sylwestrową jazdę. Godzinę przed umówionym terminem spadł w Ząbkach taki piękny, soczysty śnieg, że gęba mi się sama śmiała na wspomnienie radości, którą niedawno okazywała Cytrynka na widok pierwszego tegorocznego śniegu. Niestety zanim dojechaliśmy do Jackowa wszystko się roztopiło, spodziewałem się więc błota i kiepskich warunków do jazdy, choć oczywiście nie mogło mnie to zniechęcić do zaprezentowania się wszystkim w moim nowym kasko-toczku.
Cyranka się ze mną kłóci |
Cyranka się ze mną godzi |
Droga na padok nie nastrajała zbyt optymistycznie, bo choć Cyranka wykonywała moje polecenia, robiła to bardzo leniwie. Przyspieszanie w stępie wyglądało jak branie rozpędu przez ślimaka. Jazda na padoku też nie należała do najszybszych. Leniwy stęp, leniwy kłus, wszystko leniwe jak pierogi. O galopie mogłem zapomnieć. Tymczasem dziewczyny (Beatka i Natalia) całkiem nieźle sobie radziły i miały dużo frajdy z jazdy. Podpinałem się raz pod zad Dony, raz pod zad Błyska, jednak generalnie rzecz biorąc jazda była bardzo niemrawa.
- Wojtek, wyjedź sobie za ogrodzenie na łąkę.
- Za ogrodzenie, to znaczy w teren? Panie Jacku, może ja jeszcze spróbuję na padoku.
- Spróbuj na łące, zobaczysz że w terenie to całkiem inny koń.
Ostatecznie zdecydowałem się wyjechać za ogrodzenie, byłem tam tylko raz na Donie (i pod opieką Pana Jacka na Mniszce) i pamiętam, jak niesamowite emocje mi towarzyszyły. Dziś na mułowatej Cyrance nie spodziewałem się sylwestrowych fajerwerków. Próby ruszenia kłusem kosztowały mnie wiele wysiłku.
- Dojedź do końca łąki i zawróć, zobaczysz jak ona będzie szła w stronę stajni! - Krzyknął Pan Jacek.
Jakoś dowlekliśmy się do końca i nagle już na zawrocie poczułem, że Cyranka nabiera prędkości i w ogóle ochoty do biegania. W kłusie weszliśmy w zakręt, Cyranka coraz bardziej się rozkręcała i już prawie byliśmy w galopie! Dobiegliśmy jednak do Pana Jacka i Cyranka zgasła zanim zdążyłem zainterweniować łydkami.
- Widzisz? Wojtek, spróbuj popracować, nie daj jej zgasnąć, dojedź przynajmniej do tamtego drzewa! - Zadał mi cel Pan Jacek.
Zrobiłem kółeczko trochę siłując się z Cyranką i jakoś dojechaliśmy do końca łąki. Zwrot i Cyranka znów ożyła. Kłus, potem galop. O rany, ona jednak dziś galopuje! Zrobiliśmy tak ze dwa - trzy kółeczka, bo nie umiałem jej utrzymać w tym galopie przez cały długi odcinek łąki. Z czasem jednak Cyranka coraz chętniej biegała. Galopowaliśmy w półsiadzie i w pełnym dosiadzie. Wreszcie galopowaliśmy przez prawie całą długość łąki. Czułem się coraz pewniej i postanowiłem spróbować czegoś trudniejszego, niż bieganie po ścieżce. Ruszyliśmy galopem na wprost, a po stu metrach zdecydowałem, że będziemy skręcać na przełaj. Nie było lekko ale ostatecznie Cyranka mi się poddała i wykonaliśmy piękny łuk, potem drugi. Wszystko w galopie i nawet na moment nie zgasła!
- Dobrze, naprawdę dobrze! - Połechtał moje ego Pan Jacek. Pogadaliśmy jeszcze dłuższą chwilę stojąc w miejscu, bo już powoli nadchodził czas powrotu.
- Dziś mi się nie chce ale kiedyś pokażę ci jak się galopuje bez wodzy, trzymając ręce w bok - dodał Pan Jacek na koniec, a mnie przeszła przez głowę diabelska myśl, że może jednak spróbuję się na koniec jazdy popisać, bo przecież nie byłbym prawdziwym facetem, gdyby mi to nie wjechało na ambicję... ;-) Zawróciliśmy więc z Cyranką do końca łąki, po czym ruszyliśmy galopem. Puściłem wodze, rozłożyłem ręce i tylko patrzyłem, czy wszyscy zgromadzeni podziwiają mój galop bez trzymanki! Pędziliśmy tak w równym tempie, gdy nagle Cyranka lekko zgasła i przeszła do kłusa. Ja ją delikatnie zmotywowałem palcatem ani przez chwilę nie chwytając wodzy i dalej pędziliśmy w galopie bez trzymanki! Okazało się, że na koniec jazdy już całkiem nieźle trzymam równowagę w siodle!
Co robiły dziewczyny na padoku - nie wiem. Za bardzo byłem zajęty sobą i Cyranką... Kątem oka jednak widziałem zagalopowania i całkiem niezłą Ich zabawę, choć One też nie wiedziały, że to dopiero początek. Żadne z nas nie spodziewało się, co nas czeka następnego dnia, czyli w Nowy Rok...
QŃ-ec cz. 1.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie lubisz Facebooka? Możesz zostawić anonimowo komentarz poniżej, Pamiętaj jednak, że komentarze od osób mi nieznanych, zawierające linki do innych stron internetowych, będę usuwał.