poniedziałek, 14 listopada 2011

Rodzinna zaraza

- Tata, kiedy pojedziemy na konie?
- Grzesiu, jak tylko będzie okazja to na pewno pojedziemy.
...

- Tata, kiedy w końcu pojedziemy na konie?
- Grzesiu nie wiem, jak tylko będziemy mieć czas, to na pewno pojedziemy.
...

- Tata, kiedy wreszcie pojedziemy na konie? Wy z Ciocią Beatką ciągle jeździcie!

To prawda, w Krakowie wciąż nie było czasu. Z okazji Święta Niepodległości zdarzył się jednak długi weekend, więc Grześ wsiadł razem z ciocią Gosią (moją siostrą) do pociągu i przyjechali do nas, do Ząbek. Zaplanowałem oczywiście wizytę w Jackowie, choć nie przypuszczałem, że podczas tego weekendu odwiedzimy stajnię dwukrotnie. Może ktoś tu się jeszcze końmi zarazi...

- Gośka, Grześ wsiądzie na Kacyka a Ty dostaniesz Donkę! - Oznajmiłem siostrze.
- Donkę? - Zapytała Gośka z nieukrywaną obawą w głosie. Biedna, naczytała się wcześniej o Donce i była absolutnie przekonana, że to nie będzie dla niej łatwa jazda.

Przyjechaliśmy do stajni, zapoznaliśmy się z gospodarzami, zwiedziliśmy teren i wzięliśmy się za przygotowanie wierzchowców do jazdy. Beatka, pomimo nie do końca wyleczonej kości ogonowej, nie wytrzymała i postanowiła dosiąść Błyska. Mnie tym razem, ze względu na pohubertusowe przeziębienie przypadła jedynie rola obserwatora.

Grześ z nieocenioną pomocą dziewczyn, bywalczyń Jackowa, oporządzał Kacyka. Po krótkiej prezentacji jak czyścić kopyta, wziął się ochoczo za to zadanie. Kacyk jednak odsunął się w bok.

- Kacyk, współpracuj! - usłyszałem głos Grzesia i uśmiechnąłem się pod nosem. Po chwili miał już kopyto w dłoni i bez żadnych uprzedzeń majstrował przy nim kopystką. Radził sobie całkiem nieźle!

Tymczasem Gośka, z pewną taką nieśmiałością, zaczęła czyścić Donę. A Dona, jak to Dona, rozpoczęła swoje końskie negocjacje. Najpierw położyła po sobie uszy, potem zaczęła tupać kopytem, następnie próbowała capnąć zębami a na koniec zaczęła wywijać tylną nogą i straszyć Gośkę. Dzielna siora jednak nie dała się przestraszyć i konsekwentnie, krok po kroku, czyściła Donę. Ja próbowałem ją stanowczo, acz delikatnie spacyfikować (Donę, a nie Gośkę), gdy tylko próbowała kopnąć tylną nogą (Dona, a nie Gośka). Dona dziś ewidentnie nie miała ochoty na pieszczoty, jakoś jednak udało się ją przygotować do Jazdy.

W innym miejscu Beatka zajmowała się Błyskiem i nawet nie zauważyłem, kiedy była już gotowa do wyjazdu. Ruszyliśmy więc całą wieloosobową ekipą na czworobok.

Oj działo się, działo. Gośka rozpoczynała jazdę nieśmiało, Pan Jacek uczył Ją więc podstaw, czyli kobiecych ruchów biodrami, wypinania biustu i takie tam... ;-) Pan Jacek to jednak fachowiec i Gośka szybko zaczęła robić postępy. Pod koniec lekcji kierowała już koniem samodzielnie a Dona posłusznie wykonywała Jej polecenia. Cóż, siostrę mam zdolną, pamiętam moje pierwsze przygody z Doną, która moje polecenia miała głęboko w zadzie.

Pani Beata zrobiła z Grzesiem rozgrzewkę, po czym przeprowadziła ćwiczenia związane z równowagą. Grześ miał stanąć w strzemionach, nie trzymać się niczego i nogi miały Mu nie uciekać do tyłu. Nogi jednak uciekały.

- Tego się nie da zrobić! Nie pozwalają na to prawa fizyki! - wypalił mój jedenastoletni Mądrala.

Grześ jeszcze nie wiedział, że podczas następnej jazdy przyjdzie mu na własnej skórze odczuć żelazne prawa fizyki, które bezwzględnie wiążą się z jazdą konną. Tymczasem jednak powoli zaczął łapać równowagę, poziom trudności został więc zwiększony i rozpoczęła się nauka jazdy kłusem oraz anglezowania.

W pewnym momencie Kacyk zaplątał się tylnymi nogami w bacik i ruszył do galopu. Grześ chwycił się siodła i zrobił w galopie pół kółeczka.

- O ja cię, Tata, ale super! - Krzyknął.

Od razu Mu się spodobało a ja w tej samej chwili przypomniałem sobie mój pierwszy galop na Dakarze. Pani Beatka widząc entuzjazm Grzesia pogoniła Kacyka do galopu, a Grześ z uśmiechem na ustach wysiadywał kolejne "foule".  



Zrobili jeszcze parę kółek, aż tu nagle gdzieś zza pleców usłyszałem:

- Patrzcie, patrzcie! Galopowałam, o jejku, galopowałam! Błyyysk kocham Cię!

Beatka, jeżdżąca jak dotąd dookoła nas wszystkich dostojnym kłusem nagle poczuła, że chce czegoś więcej i zapominając o swojej stłuczonej kości ogonowej zaczęła się rozpędzać. Fotel o imieniu Błysk nie dał się dwa razy prosić tylko ochoczo ruszył z kopyta.

- O jejku, widzieliście? Galopowałam!

To było do przewidzenia, że się Beatce spodoba. Galop w żywym fotelu, cóż może być przyjemniejszego? Od tej pory Błysk musi się liczyć ze zwiększonym wysiłkiem, podczas naszych wizyt w stajni Jackowo. Nie ma zmiłuj. Chciałeś Błysku? No to masz. Beatka już umie galopować i uwielbia to robić razem z Tobą. Nie masz więc już wyjścia! :-)

Czas naszej jazdy szybko minął i trzeba się było zbierać z powrotem do stajni. Grześ samodzielnie stępował przez las na posłusznym Kacyku a momentami nawet kłusował. Po minach moich wspaniałych jeźdźców widziałem, że będą chcieli tu jak najszybciej wrócić, umówiliśmy się zatem, że za dwa dni znów pojawimy się w Jackowie.




* * *

Minęły dwa dni. Pogoda nam się trochę popsuła, zrobiło się szaro i mokro ale to przecież nie jest powód, żeby nie pojechać do koni. Ruszyliśmy więc w takim samym składzie, mając w perspektywie jazdy na tych samych koniach, co ostatnio. Tym razem przygotowanie koni do jazdy poszło sprawniej, niż poprzednio.

Kontuzjowana Pani Beatka nie towarzyszyła nam dziś w drodze na czworobok. Zamiast Niej wybrała się z nami Dominika a ja postanowiłem się bliżej przyjrzeć, na przykładzie Dominiki, jak się lonżuje konia. Gośka od razu trafiła pod opiekę Pana Jacka, wkrótce potem zobaczyłem, jak, skubana, samodzielnie jedzie kłusem na Donce. Beatka śmigała tu i tam na Błysku, który może nie był aż tak chętny do galopów jak poprzednio, ale jednak trochę pobiegał. Grześ na lonży od samego początku radził sobie całkiem dobrze, szybko więc Dominika przeszła z nim do kłusa i to bez trzymanki.

Grześ z ogromnym entuzjazmem i uśmiechem na ustach wykonywał właśnie anglezowanie z rękami rozłożonymi na boki, gdy nagle coś się stało.

Kacyk się spłoszył. Ruszył z kopyta w galop i zarzucił zadem. Grześ w ułamku sekundy wyleciał w powietrze, po czym spadł wprost na ziemię. Zamarłem. Zamarliśmy z Dominiką. Usłyszałem krzyk i płacz.  Przeleciało mi przez głowę, że mogło się coś stać i w jednej chwili byłem przy Grzesiu a głowa od razu przestawiła się na intensywne myślenie o dalszych krokach, w zależności od rozwoju sytuacji.

- Auuuaaa! Bolą mnie plecy!

Grześ rąbnął idealnie płasko plecami i na chwilę stracił oddech. Po chwili otworzył oczy i popatrzył na mnie zapłakanym wzrokiem. Kazałem Mu leżeć i się nie ruszać. Dopiero po chwili spróbowaliśmy delikatnie ruszyć każdą ręką i nogą. Po dłuższej chwili poprosiłem, żeby delikatnie spróbował przewrócić się na bok. Wyglądało na to, że żaden ostrzejszy ból nie pojawia się przy próbie poruszenia się, choć plecy wciąż bolały i grymas nie znikał z twarzy. Potem Grześ ostrożnie przewrócił się na drugi bok. Obserwowałem Go bardzo uważnie, bo przecież nie miałem pewności, czy wszystko jest OK, Wyglądało jednak na to, że ból powoli ustępuje, bo buzia Grzesia wydawała się mówić, że wkrótce będzie próbował wstawać. Delikatnie i powoli, pomimo wciąż odczuwalnego bólu pleców, przy mojej niewielkiej pomocy podniósł się, po czym... Podszedł do Kacyka, pogłaskał go i się do niego przytulił! Szczerze mówiąc, gdyby się nie chciał już zbliżyć do konia, zrozumiałbym Go. On jednak ani przez chwilę nie miał pretensji do Kacyka.

Umorusany po upadku,
ale ponownie w siodle.
Pogadaliśmy chwilę o tym jak to jest z tymi upadkami, bo przecież dobrze wszyscy wiemy, że jazda konna nie jest sportem, w którym nie ma żadnego ryzyka. Grześ nie czuł się na siłach samodzielnie wskoczyć na Kacyka, ale zapytany, wyraził chęć usadowienia się ponownie w siodle. Pomogłem Mu więc wgramolić się na grzbiet, Dominika rozwinęła lonżę i postanowiliśmy trochę postępować. O dziwo nie widać było w oczach Grzesia ani strachu ani niechęci. Po dłuższej chwili stępa spróbował nawet ponownie zakłusować, choć ból pleców odebrał Mu przyjemność z takiej jazdy i szybko poprosił o powrót do stępa. Nie bał się jednak! Kiedy już nabraliśmy pewności, że obyło się bez żadnej kontuzji, Pan Jacek pogratulował Grzesiowi końskiego chrztu bojowego a umorusany na buzi młody jeździec uśmiechnął się szeroko od ucha do ucha.

Na Arisie i na oklep.
Gdy wróciliśmy do stajni, Grześ dosiadł jeszcze na oklep ogierka Arisa. Pan Jacek zerknął na Niego i zapytał mnie:

- Jak myślisz Wojtek, zarazi się końmi?

Nie wiedziałem co odpowiedzieć, bo miałem świadomość, że bolące plecy wciąż dają znać o sobie, jednak gdy wracaliśmy samochodem do domu, usłyszałem z tylnego siedzenia:

- Tata, kiedy pojedziemy znowu na konie?

QŃ-ec


P.S. Bardzo dziękuję za zdjęcia Kasi i Robertowi!. Autorem najładniejszych, tych najbardziej jesiennych zdjęć z dzisiejszego wyBryku jest Robert Nowak.


2 komentarze:

Wiola pisze...

to szkoda :) tak mnie kusi coby link tu jakiś zapodaC :). A tak serio....Super! Bardzo lubie Twoje końskie opowieści

toxicum pisze...

Wiolu, kto jak kto, ale Ty akurat możesz zapodawać tutaj dowolne linki! :-)

Prześlij komentarz

Nie lubisz Facebooka? Możesz zostawić anonimowo komentarz poniżej, Pamiętaj jednak, że komentarze od osób mi nieznanych, zawierające linki do innych stron internetowych, będę usuwał.