piątek, 4 listopada 2011

Dona wyzwolona

Część druga.

Tego, co miało miejsce wczoraj, kompletnie się nie spodziewałem. Bardzo chciałem pojechać do Jackowa, bo podczas dwóch ostatnich jazd w Dubelbarze dużo się nauczyłem (tak mi się przynajmniej wydawało) i chciałem, aby Dona lub Cyranka poddała moje nowo nabyte umiejętności fachowej weryfikacji.


- To co, jedziemy w teren? - Zapytał Pan Jacek, choć dobrze wiedział, że może się spodziewać tylko jednej odpowiedzi.
- Pewnie, że jedziemy!
- Tylko w terenie nie ma żadnych spacerków. Od razu dajemy kłusa!

Mnie nie trzeba było dwa razy powtarzać. Podjechaliśmy do wyjścia z czworoboku, skręciliśmy w prawo, po czym wjechaliśmy na łąkę. Adrenalina skoczyła mi do niewiarygodnego poziomu. Niby tuż obok, niby tak blisko ale jednak jestem po drugiej stronie ogrodzenia! I to po tej w pełni swobodnej! Mniszka kłusem z przodu, Donka ze mną na grzbiecie parę kroków za nią. Z ostrożności sprawdziłem, czy mój koń jedynie z rozpędu jedzie "w zastępie" czy też jednak mam nad nim jeszcze jakąkolwiek kontrolę. Mały zakręt w prawo - Donka posłusznie w prawo. Zwrot i przejazd przez ścieżkę w lewo - Donka w lewo. O ja cię... Naprawdę to ja decyduję! No to dawaj, przyspieszmy trochę, bo nam Mnisia wybyła do przodu! Podjechaliśmy więc te dwa kroki... galopem.

Ścieżka skręca, wjeżdżamy między drzewa, nagle się pojawia rów.

- Patrz Wojtek, najpierw powoli koń do przodu w dół a ty się odchylasz do tyłu. Potem koń w górę a ty do przodu. Jedziemy?
- Jedziemy!

Dona po profesorsku przeprowadziła mnie przez moją pierwszą w życiu przeszkodę terenową. Jedziemy dalej! Mnisia dostojnie kłusem. Donka również kłusem ale gdy zostawaliśmy troszkę z tyłu, kusiło ją do galopu. Czasem jej pozwalałem a czasem nie. Ona naprawdę mnie słuchała!

Cóż za nieprawdopodobna sceneria... Niestety nie mam zdjęć z tej jazdy a nie potrafię oddać słowami tej magicznej aury, która się wokół nas roztaczała. Minęła już godzina 16, powoli dzień chylił się ku końcowi, słońce właśnie zaszło a księżyc świecił już nad naszymi głowami. Znad pól i łąk uniosła się wieczorna mgła. Miejscami unosiła się na taką wysokość, że stojąc na ziemi człowiek miałby głowę w chmurach, siedząc na koniu miał ją jednak ponad nimi. Kilkaset metrów dalej mgła spowijała już całkiem drzewa i krzewy a te wyłaniały się kolejno z mleka dopiero wtedy, gdy się do nich zbliżaliśmy. Pejzaż absolutnie nieprawdopodobny, magiczny, wyjątkowy. Takie rzeczy spotyka się tylko w filmach a może nawet tylko w książkach. Zapomniałem o upływającym czasie, liczyło się tylko to, że jechaliśmy, płynęliśmy w tej mgle.

(Zdjęcie z serwisu foto.3n.com.pl) - mniej więcej tak to wyglądało

Nagle Pan Jacek wstrzymał Mniszkę. Ja zobaczyłem tylko światła samochodu, On dostrzegł jednak coś więcej. Dostrzegł dwa (a może trzy?) duże wilczury, które widząc w oddali nasze majaczące sylwetki, rzuciły się ujadając w naszym kierunku. Konie mocno się zdenerwowały. Odwróciłem czym prędzej Donę, starając się ją jednocześnie uspokoić.

- Niech widzi psy! Niech widzi psy! - usłyszałem od Pana Jacka. Koń, musi widzieć niebezpieczeństwo, żeby móc je ocenić. Jeżeli go nie będzie widział, może spanikować. Nie wiedziałem o tym i odwróciłem Donę zadem, chcąc się jak najszybciej oddalić. Na szczęście Dona, choć była bardzo zdenerwowana, pogłaskana po szyi uspokoiła się i oddaliliśmy się spokojnym stępem. Nie mogliśmy "ruszyć z kopyta" bo psy mogły pognać za nami, a tak zawróciły do swoich właścicieli. My zaś pojechaliśmy dalej a gdy odjechaliśmy na bezpieczną odległość, przeszliśmy znów do kłusa.

Jechaliśmy tak przez te pola i łąki a mnie kompletnie nie obchodził kierunek jazdy. Czasem gdzieś skręcaliśmy, czasem wjechaliśmy na polną drogę. Było mi absolutnie wszystko jedno dokąd jedziemy, liczyła się tylko jazda i ten niesamowity widok dookoła. Kłus, galop, kłus, galop, kłus, galop. Donka potknęła się solidnie jeszcze ze dwa razy a ja utrzymałem się w siodle. Nigdy dotąd nie czułem się na koniu tak komfortowo, tak pewnie i tak swobodnie. Po pewnym czasie dojechaliśmy do większej drogi i stępem udaliśmy się w kierunku stajni. Było już prawie ciemno.

To była najbardziej niesamowita sceneria dla mojego pierwszego wyjazdu w teren, jaką tylko mogłem sobie wymarzyć. Było to wszystko tym bardziej niezwykłe, że przecież zupełnie nieoczekiwane. Jeszcze kilka dni temu myślałem, że wyjazd konno w teren to dla mnie pieśń przyszłości. Okazało się jednak, że na pierwszą taką jazdę jestem już naprawdę gotów.

Od dziś czuję się prawdziwym "koniarzem"!

QŃ-ec

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie lubisz Facebooka? Możesz zostawić anonimowo komentarz poniżej, Pamiętaj jednak, że komentarze od osób mi nieznanych, zawierające linki do innych stron internetowych, będę usuwał.